TriBeCa zawsze budziło się do życia o godzinie dziewiątej. O tej godzinie właśnie właściciele otwierali swoje filie, by po udanym dniu wynieś kolejne kilka tysięcy dolarów przychodu. Każdy doskonale wiedział, że to miejsce dla ludzi z wyższych sfer; prawników, lekarzy i bankierów, rzadziej muzyków czy malarzy. Wokół mieściły się najlepsze restauracje w Nowym Jorku jak i najznamienitsze domy mody.
Jednym z takich ludzi byłem właśnie ja. Dwudziestoczteroletni Jacob Green. Jedyny syn Richarda Greena - prezesa G&W. W całej śmietance towarzyskiej byliśmy postrzegani jako nienaganni oraz profesjonalni. Ale nie czarujmy się. Nie zdobyliśmy tego całego prestiżu, gdyby nie wybór ojca.
Otóż, dwadzieścia pięć lat temu tata stanął przed ciężkim wyborem, który dotyczył bronienia skorumpowanego biznesmena, którego sprawa nie wyglądała za ciekawie. Mógł oczywiście odpuścić tą sprawę i przekazać innemu koledze, ale nie. On zawsze był ambitny, niekiedy nawet do przesady. Dlatego spędzał całe wieczory w biurze i opracowywał przebieg rozprawy. I wiecie co? Tego gnojowi się udało. Pisał nawet o tym "The New York Times". I właśnie dzięki tej sprawie i wielkim napiwku od oskarżonego, ojciec odszedł z kancelarii i założył własną - "Green & Win". Co do nazwy, zgadza się ona, cholera, w stu procentach. Ojciec od założenia firmy i przyjęciu najlepszych prawników z Stanów, nie przegrał ani jednej rozprawy. Zawsze szło po jego myśli.
No, może nie zawsze. Bo jestem jeszcze ja. Jedyny syn, przy którego porodzie zmarła jego jedyna żona. Można by pomyśleć, że był to dla niego ogromny cios; po części tak, ale życie musi iść dalej. Tata po tym wydarzeniu zaczął spędzać większość dnia w kancelarii, zostawiając mnie pod opieką gosposi. Jedyny czas, który mi poświęcał był omówieniem mojej przyszłej kariery w firmie. Wtedy spadły na niego dwa ciosy. Po pierwsze, postawiłem się mu i wybrałem aplikacje na prokuratora. Ale najgorsze było jeszcze przed nim.
Jego najważniejszy problem było posiadanie syna,mającego macicę.
TriBeCa - część nowojorskiego Dolnego Manhattanu. Nazwa pochodzi od pierwszych liter Triangle Below Canal Street.
Jednym z takich ludzi byłem właśnie ja. Dwudziestoczteroletni Jacob Green. Jedyny syn Richarda Greena - prezesa G&W. W całej śmietance towarzyskiej byliśmy postrzegani jako nienaganni oraz profesjonalni. Ale nie czarujmy się. Nie zdobyliśmy tego całego prestiżu, gdyby nie wybór ojca.
Otóż, dwadzieścia pięć lat temu tata stanął przed ciężkim wyborem, który dotyczył bronienia skorumpowanego biznesmena, którego sprawa nie wyglądała za ciekawie. Mógł oczywiście odpuścić tą sprawę i przekazać innemu koledze, ale nie. On zawsze był ambitny, niekiedy nawet do przesady. Dlatego spędzał całe wieczory w biurze i opracowywał przebieg rozprawy. I wiecie co? Tego gnojowi się udało. Pisał nawet o tym "The New York Times". I właśnie dzięki tej sprawie i wielkim napiwku od oskarżonego, ojciec odszedł z kancelarii i założył własną - "Green & Win". Co do nazwy, zgadza się ona, cholera, w stu procentach. Ojciec od założenia firmy i przyjęciu najlepszych prawników z Stanów, nie przegrał ani jednej rozprawy. Zawsze szło po jego myśli.
No, może nie zawsze. Bo jestem jeszcze ja. Jedyny syn, przy którego porodzie zmarła jego jedyna żona. Można by pomyśleć, że był to dla niego ogromny cios; po części tak, ale życie musi iść dalej. Tata po tym wydarzeniu zaczął spędzać większość dnia w kancelarii, zostawiając mnie pod opieką gosposi. Jedyny czas, który mi poświęcał był omówieniem mojej przyszłej kariery w firmie. Wtedy spadły na niego dwa ciosy. Po pierwsze, postawiłem się mu i wybrałem aplikacje na prokuratora. Ale najgorsze było jeszcze przed nim.
Jego najważniejszy problem było posiadanie syna,mającego macicę.
TriBeCa - część nowojorskiego Dolnego Manhattanu. Nazwa pochodzi od pierwszych liter Triangle Below Canal Street.
Komentarze
Prześlij komentarz